Strona główna ŻYCIE MIASTA Gdy na Gnojnej bawimy się

Gdy na Gnojnej bawimy się

Bal u starego Joska Fot. Kolekcja Krzysiek45Fan
Bal u starego Joska Fot. Kolekcja Krzysiek45Fan

Gruby Josek, niekwestionowany bohater słynnej ballady „Bal na Gnojnej”. Był jedną z najbarwniejszych postaci Warszawy dwudziestolecia międzywojennego.

Topografia zakazanych szynków, knajp i alkoholowych mordowni wyliczonych w ulicznych balladach warszawskich, może olśnić dzisiejszych bywalców gastronomii. O godzinie czwartej nad ranem rozpoczynały swą właściwą działalność takie lokale jak: na Wolskiej „Pod Kogutem”, „Narcyz” na Żurawiej, „Sielanka”, „Kasztelanka”, „Hrabina” na Czerniakowie i Wilanowie itd. Największej sławy doczekał się jednak „Gruby Josek” na ulicy Gnojnej, z którym jedynie, od biedy, możne rywalizować dyrektor wytwornej „Adrii” Franciszek Moszkowicz. Ale kiedy „Adria” zamykała swoją działalność, grono wesołych birbantów z wyższych sfer udawało się do „Grubego Joska” na Gnojną, gdzie leczono kaca w towarzystwie doliniarzy, klawiszników i lipkarzy, nie mówiąc o przywódcach złodziejskiej dintojry i dziewczynach ulicznych wszelkiego rodzaju.                                                              Cyfrowa Biblioteka Polskiej Piosenki 

Przez jego spelunę, oficjalnie pospolitą „herbaciarnię”, przewijała się zarówno żydowska biedota jak i ludzie z ciemnych zakamarków półświatka przestępczego. Barwne urozmaicenie stanowiły panie wyjątkowo lekkiej obyczajności, oraz polityczne i artystyczne elity Najjaśniejszej II RP.

Gangsterzy go zwyczajnie szanowali, policja zaś unikała wszelkimi sposobami. Wiadomo, koneksje robiły swoje, a działalność kwitła pod hasłem:

Ty nie wejdziesz komuś na odcisk, i tobie żyć dadzą.

Nieprzespanej nocy znojnej, Jeszcze mam na ustach ślad. U Grubego Joska przy ulicy Gnojnej, zebrał się ferajny kwiat…

Zdjęcie z 20 10 1934 po śmierci Joska. Kawiarnia Pod Joskiem, którą prowadziła żona zmarłeg. - Miriam.  
  Fot. fotopolska.eu
Zdjęcie z 20 10 1934 po śmierci Joska. Kawiarnia Pod Joskiem, którą prowadziła żona zmarłego. Fot. fotopolska.eu

Tak zaczyna się tekst piosenki zatytułowanej „Bal na Gnojnej” napisanej przez Juliana Krzewińskiego i Leopolda Brodzińskiego. Utwór z powodzeniem wykonywano w połowie lat 30. w jednym z najpopularniejszych warszawskich teatrów rewiowych Morskie Oko – rewia „Dodatek nadzwyczajny” 1934 r.

Chwytliwa i prosta kompozycja Fanny Gordon z miejsca podbiła serca warszawiaków.    Przez kolejne dziesięciolecia umacniała się na pozycji numer jeden wśród stołecznych szlagierów ulicznego, apaszowskiego folkloru naszego miasta. W przeszłości wykonywali ją z powodzeniem Stanisław Grzesiuk , Stasiek Wielanek i Bohdan Łazuka.

Pieśń niezmiennie trwa, a tymczasem we współczesnej Warszawie nie ma już nawet kamienia na kamieniu po dawnych zakamarkach, oraz najmniejszego materialnego śladu po jej jakże barwnych bohaterach. Nie istnieje tytułowa ulica Gnojna, ani stojące przy niej nieliczne kamienice. Nie zachowały się nawet zdjęcia Grubego Joska i jego „czarodziejskiego” przybytku. Jedyne co po nich zostało to garść rozsianych tu i ówdzie wzmianek. Oto jaki obraz legendarnej spelunki się z niej wyłania.

Widok na dawną Gnojną ze strony shabbat-goy.com
Widok na dawną Gnojną ze strony shabbat-goy.com

Jak wyglądała ulica Gnojna?
Ulica Gnojna rozciągała się od ulicy Grzybowskiej, w kierunku północnym, nieistniejącego  dziś początkowego odcinka ulicy Krochmalnej (krzyżowały się tam, gdzie dziś znajduje się zachodnia część Parku Mirowskiego). Od 1902 r. oficjalnie przemianowano ją na Rynkową, ale w codziennych użyciu funkcjonowała jej pierwotna, jakże mało prestiżowa i miejska nazwa.

Tak po latach wspominał atmosferę przedwojenny mieszkaniec dzielnicy „Za Żelazną Bramą” – Paul Trepman:

„W moich wspomnieniach ożywa cała różnobarwność ulicy Gnojnej z mieszkającymi na tam rabinami, „gute Jidn”, bogatymi kupcami, żebrakami, złodziejami, ulicznicami, alfonsami, młodzikami tragarzami, ulicznymi handlarzami, którzy wespół zespół tworzyli krajobraz żydowskiej Warszawy […].
Wystarczało zrobić krok, żeby znaleźć się na drugim końcu Gnojnej, taka to była krótka ulica. Uliczka jak ziewnięcie. Siedem domów, trzynaście numerów, to był jej trzon – krzepki i wibrujący życiem. Roiło się tu jak w ulu: rzemiosło, polityka, ciemne interesy. […]
Było tam tak rojno i gwarno, jak może być tylko w żydowskiej dzielnicy, która stanowiła centrum handlu i rzemiosła. Ulica Gnojna nie wiedziała, co to sen. Noc nie miała nad nią władzy. Za dnia sklepy były pełne klientów, tragarzy, którzy na własnych barkach taszczyli worki, skrzynki, bale materiałów, domy całe… Na chodnikach od samego świtu było czarno od przechodniów, handlarzy bajglami, sprzedawców wody sodowej, pełno było koszy fistaszków, tanich cukierków, ziarna, zeszytów, świeczek, witek wierzbowych na hoszanes [święto Hoszana Raba – red.] i innych wyjątkowych okazji. Tutaj przybysz z prowincji szukał pakunku, który właśnie gdzieś mu przepadł, zbankrutowany bogacz prosił o datek; trochę dalej jeden handlarz koni przeklinał drugiego na czym świat stoi, a policjant na rogu, taka 'menda’, przeganiał ulicznego handlarza. Żydzi w tzw. polskich czapkach i kapotach, w maciejówkach i z gołymi głowami, kobiety eleganckie i ubrane zwyczajnie, w wysmakowanych kreacjach i w zgrzebnych łachach, dzieci brudne i czyste, dobrze odżywione i zabiedzone – wszystkich można było tu zobaczyć.” 

Plan miasta z 1896 r. Źródło CBN Polona
Plan miasta z 1896 r. Źródło CBN Polona

Kamienice przy malowniczej choć hałaśliwej Gnojnej, zamieszkiwali głównie ortodoksyjni Żydzi. W parterach domów znajdowały się głównie sklepy. Prócz nich na podwórku pod numerem 5 mieściła się Bożnica Prywesów. Natomiast w bramie obok, pod siódemką, znajdowało się wejście do osławionego szynku. W całym mieście był on znany po prostu jako knajpa „U Grubego Joska”.

Ów pseudonim Józefa Ładowskiego, bo takie było prawdziwe imię restauratora, wzięła się od jego nieprawdopodobnie rozwiniętej tuszy. Niektórzy, mocno rozmiłowani w metaforach, nazywali go też „Joskiem Beczką”.

Jak większość mieszkańców ulicy Gnojnej, Ładowski był chasydem;

 Chasidut – dosł. „pobożność, bogobojność”, ruch religijny lub pobożnościowy o charakterze mistycznym, powstały w łonie judaizmu.

W Szabat i żydowskie święta zawsze nosił odświętne ubrania – aksamitną czapkę i jedwabną kamizelkę. Względy religijne regulowały także godziny otwarcia jego lokalu. Działał on sześć dni w tygodniu, przez całą dobę. Zamykano go jedynie w piątek wieczorem, ze względu na rozpoczynający się szabas, a otwierano już w sobotę wieczorem, jak tylko „na niebie pojawiły się trzy gwiazdy i odmówiono specjalną modlitwę kończącą święty dzień”.

Oto jak zapamiętał przybytek „Grubego Joska” Bernard Goldstein, przywódca warszawskiej bojówki Bundu (Żydowskiej Partii Socjalistycznej);

„Piwiarnia Joska znajdowała się w podwórku przy Gnojnej 7. Składała się z hallu, dwóch dużych sal jadalnych i kuchni. O szóstej rano knajpa zaczynała zapełniać się tragarzami i woźnicami, którzy przychodzili na śniadanie: zwykle składało się ono ze śledzia, gulaszu z kaszą, bajgla i kieliszka wódki. Później, ok. dziesiątej, ta sama klientela wracała na herbatę, kufel piwa i jakąś przekąskę. Tak to wyglądało do około szóstej po południu, gdy ludzie wracali z pracy do domów. Pomiędzy dziesiątą a jedenastą wieczór do restauracji zaczynali przychodzić ludzie zupełnie innego sortu: dorożkarze, prostytutki, alfonsi i złodzieje. W salach kłębiły się tłumy, panowała w nich straszna duchota. Gdy otwierano drzwi, na zewnątrz buchały kłęby pary, niczym z lokomotywy. I tak to wyglądało niemal do samego rana.” 

Poza wspomnianą klientelą bywali tutaj także artyści i sanacyjni dostojnicy. Odwiedzali go m. in.: „Pierwszy ułan i pijak II RP” pułkownik Bolesław Wieniawa-Długoszowski (były adiutant Józefa Piłsudskiego), Walery Sławek (trzykrotny premier Polski), Bogusław Miedziński (Minister Poczt i Telegrafów, senator, Marszałek Senatu), oraz znani stołeczni aktorzy – Stefan Jaracz, Władysław Grabowski.

To towarzystwo zjeżdżało się do Joska w okolicach czwartej nad ranem, gdy wszystkie bardziej dystyngowane lokale były już zwyczajowo zamknięte. Goście ci przybywali najczęściej już „porządnie ululani”, dlatego też nie zabawiali u niego dłużej niż godzinę. Niektórzy wychodząc zapożyczali się u Ładowskiego na większe kwoty, na zbożne i mniej oficjalne cele. To wytwarzało pomiędzy nim a klientami swoistą więź „wspólnoty interesów”.

Za życzliwe „serce” i wiecznie otwarte drzwi lokalu, stołeczne elity naprawdę kochały dobrodusznego szynkarza.

Był jak Capo di tutti capi
Bliskie kontakty z najwyższymi władzami, czyniły osobę Józefa Ładowskiego personą „wszechmogącą” i nadzwyczajnie zagadkową. Policja zwyczajnie się go bała, drżała na myśl o utracie ciepłych posad w służbie publicznej.

Funkcjonariusze, którzy od każdego innego restauratora próbowaliby wydębić łapówkę za „przymknięcie oka na złe warunki sanitarne w kuchni”, omijali jego lokal bardzo szerokim łukiem. Wiedzieli, że Żyd „zniszczyłby ich” jednym krótkim telefonem do wszechwładnych znajomych.

Kupcy z całej dzielnicy przychodzili do niego z przeróżnymi sprawami, często wymagającymi „interwencji z góry”. Prosili o załatwienie ulg podatkowych, lub wypuszczenie kogoś z mamra, kicia lub aresztu. Określeń było wiele.

Podobno Josek był także sędzią dintojry, czyli przestępczego trybunału (nazwa pochodzi z języka hebrajskiego, gdzie słowo din oznacza sąd, a słowo tora prawo). To jest wysoce prawdopodobne, zważywszy na jego stałą i szemraną klientelę. Jednak takową funkcję przypisywały mu tylko endeckie dzienniki, np. „ABC”. A tym, jeśli chodzi o publikacje dotyczące Żydów, trudno tak do końca dać wiarę. 

Rynkowa - zniszczenia w 1940 r.    Fot. Muzeum Getta Warszawskiego
Rynkowa – zniszczenia w 1940 r. Fot. Muzeum Getta Warszawskiego

Józef Ładowski zmarł 7 października 1932 r. na atak serca w swoim lokalu. Zostawił żonę Miriam z domu Lipowicz, oraz trójkę dzieci.

Poza tym „osierocił” wielu nieutulonych w żalu stałych klientów.                                    To właśnie oni unieśmiertelnili go w znanej piosence.

Tekst powstał w oparciu o artykuł z 15 września 2018 r. zamieszczony na łamach warszawa.naszemiasto.pl