Czy znacie Państwo, lub kojarzycie słowo „Szmaja”?
Myślę, że nie jest Wam obce, choć dziś już rzadko używane.
Postanowiłem rozgryźć okoliczności jego powstania, oraz dojść do źródła pochodzenia.
Szmaja – to jeden z elementów bogatego brzmienia warszawskiej ulicy. Słowo często stosowane w dosadnym określeniu leworęcznego, inaczej mańkuta lub lewusa.
Choć lewus też bywał interpretowany jako nie do końca sprawny w sytuacjach życiowych, partacz, niezdara, beztalencie.
Niby banalna sprawa, ot zwykłe słowo. Jednak nie było łatwo dojść do konkretnych wyjaśnień.
W zamierzchłych czasach leworęczność uważana była za swoistą ułomność. Choć mówiąc na kogoś szmaja, skupialiśmy się głównie na jego odmienności od będących w zdecydowanej większości praworęcznych.
Kto z Szanownej Frekwencji czytał Cafe pod Minogą Stefana Wiecheckiego, miał okazję poznać postać warszawskiego kierechy (kierowcy, szoferaka, kręcikorby) ze Starówki – Szmaję.
Obok Maniusia Kitajca, w wersji filmowej Adolf Dymsza, to jedna z głównych postaci powieści Wiecha. Postać charakterna, dynamiczna, barwna i z życiowymi zasadami, tak ważnymi w kodeksie honorowym ówczesnych mieszkańców Syreniego Grodu. Szmaja Piskorszczak, to rodzony brat Starszego, Wojtka Piskorszczaka. W ekranizacji powieści w postacie wcielili się Panowie Włodzimierz Skoczylas i Wacław Jankowski, a premiera filmu miała miejsce w 1959 r.
Z zamiłowania zajmuje się językiem ulicy dawnej Warszawy. W swoistym bukiecie słownym gwary warszawskiej znalazło się wiele naleciałości językowych, będących w prostej linii germanizmami, rusycyzmami, zaporzyczeniami z jidisz, czyli z języka społeczności żydowskiej. Śmiem przypuszczać, że to właśnie starozakonni wnieśli najwięcej do różnorodności brzmienia Gwary Warszawskiej. Języka, będącego bogatą i wyjątkową gwarą miejską.
Cyk Walenty, na bok sentymenty, wracamy do słowa szmaja.
W moim przekonaniu słowo mogło wyjść z języka społeczności żydowskiej. Choć była to wątła hipoteza, wymagająca konkretnego potwierdzenia.
Postanowiłem wnieść temat pod obrady z wyjątkowej miary pasjonatką gwary, w tym języka starozakonnych – Martyną Goździuk.
Moje poszukiwania przyniosły tyle co nic, zaś Martyna perfekcyjnie doszła do sedna sprawy. Konkretna Kobitka, fachura na fest. Wielki Szacunek!
Na zdjęciu jakie przesłała, widać czarno na białym jak głęboki związek miał warszawski szmaja z zamierzchłą, biblijną historią. Niesamowite, jak daleko to sięga.
Czyli szafa gra, komoda tańczy, wiemy na seteczkie (100%), jak i gdzie narodziło się to królewskie słowo.
Pozostał jeszcze drobny detal!
Jak powstała maniera nazywania szmają leworęcznych?
W ocenie Martyny, to mogło być powiązane z odmiennym kierunkiem w jakim pisali Żydzi (zdjęcie w nagłówku artykułu). Pisali od prawej do lewej strony, czyli zdecydowanie inaczej niż piśmienni chrześcijanie. Może pierwotnie to właśnie na żydów mówiono „szmaja”? Ma to głęboki sens.
Słowa i znaczenia ewoluowały, to nie pierwszyzna, a zasadniczo normalka. Ten lewy kierunek powiązał się z leworęcznymi, stąd być może zmiana w przypisaniu określenia.
Podobnie było ze słowem melina, które też pochodzi z języka mojżeszowych. W ich pojęciu było to miejsce bezpiecznego schronienia. Miejsce szczególne, chroniące przed dramatycznymi zdarzeniami niesionymi przez życie.
Podczas trwania powstania w getcie Warszawskim, mówiono tak na wymyślne żydowskie kryjówki, miejsca dające choć cień szansy na przeżycie. Jak zmieniliśmy znaczenie słowa? I owszem, przed wojną były meliny złodziejskie, w czasie wojny miejsca na zamelinowanie się (najbliższe pierwowzoru), a po wojnie … meliny pijackie.
Tak czy siak, mijało się to szerokim łukiem ze źródłosłowem. Choć między Bogiem a prawdą, bezpieczeństwo też odgrywało tu dość istotą rolę.