Strona główna KULTURA Ze słownika Warszawskiego Rodaka – Waserwaga i inne germanizmy

Ze słownika Warszawskiego Rodaka – Waserwaga i inne germanizmy

Robotnicza Wola, widok z Fabryki Franaszka. Fot. Leonard Sempoliński
Robotnicza Wola, widok z Fabryki Franaszka. Fot. Leonard Sempoliński

Dziś kilka przykładów zapożyczeń z języka niemieckiego, czyli gwarowych germanizmów.
W jednym z poprzednich spacerów językowych, wspomniałem o słowie wihajster. Pierwszym z pierwszych pośród innych naleciałości tego języka. Wprowadzone w obieg przez robotników, siłę fizyczną licznych zakładów przemysłowych i fabryk.

Z upływem czasu zagościło pośród najzwyklejszych mieszkańców miasta: dorożkarzy, pokojówek, sklepikarzy, handlarzy złomem, a także w świecie przestępczym.
Zrodziło się w zachodnich rejonach miasta, wówczas podmiejskich. Na terenach obficie wypełnionych manufakturami, fabrykami maści wszelakiej, prowadzonymi głównie przez niemieckojęzycznych właścicieli. Wie heißt er? Czyli co to jest? To pytanie dość często padało z ust niemieckich majstrów, lub nauczycieli zawodu. 

Taką była warszawska Wola, do szpiku kości robotnicza, dostarczycielka największej ilość słów przeflancowanych z języka niemieckiego.
No właśnie, mamy kolejny przykład gwarowego określenia – flancowany.

W Słowniku Języka Polskiego (Witolda Doroszewskiego), słowo przypisano do niemieckiego Pflanzen – sadzić, rozsadzać flance. Stosowane głównie do określenia ludzi przyjezdnych, czyli przeflancowanych. W moim pojęciu ciekawe, mające swój głębszy sens. Dziś zastąpione słowem słoiki.

Zakład Ogrodniczy C. Ulricha - widok na szklarnie
Zakład Ogrodniczy C. Ulricha – widok na szklarnie

Kolejnym jest popularna Waserwaga, czyli poziomica.
Wywodząca się od niemieckiego słowa Wasserwaage, jako najpopularniejszy przyrząd w murarstwie i wszelkich pracach budowlanych.
Po raz kolejny zwracam uwagę, że wiele z germanizmów funkcjonowało równolegle na Śląsku, Kaszubach i w Wielkopolsce.

Nie możemy upierać się, że wyrosły na warszawskim gruncie. Stosowano je wszędzie tam, gdzie powszechny był kontakt z językiem niemieckim.

W podobnych okolicznościach zagościło w mowie potocznej określenie szlauf lub szlauch. Jeszcze do dziś brzmi w określeniu węża ogrodowego. Niemiecki pierwowzór to gartenschlauch.
Następnym przykładem jest słowo futtern. Bezwzględnie zawłaszczone do użytku w gwarowym futrować, ofutrować, nafutrować, nafutrowany – czyli karmić, zjeść, najeść się, najedzony.
O ile w różnych częściach kraju zapożyczenia brzmiały identycznie, lub bardzo podobnie, to są pewne wyjątki.

W jednym z odcinków serialu Kariera Nikodema Dyzmy, pada słowo porcygar (portcygar):

 Dawaj porcygar, cholero!

W Warszawie występowało w dwóch odmianach, a obie oznaczały ozdobne etui na wyroby Zakładów Przemysłu Tytoniowego, czyli papierosy.
W tym brzmieniu słowo przywędrowało z południa polski, wcześniej mawiano tak np. w Krakowie. W Warszawie krążyło równolegle z określeniem Portabak – papierośnica.

Porcygar - dawna papierośnica. Fot. Aukcja internetowa
Porcygar – dawna papierośnica. Fot. Aukcja internetowa

Kolejną ciekawostką jest słowo butersznyt.
Germanizm, oznaczający kromkę pieczywa z masłem. Dość powszechnie stosowany w języku mieszkańców Woli.
To nie była wytworna Tartinka, czyli kanapka zawierająca smakowite dodatki z wędlin, lub wyszukanych gatunków sera. Ot, zwykła kromka z masłem, choć masło też było sporym luksusem.
Dziś w piekarni można zakupić sznytkę, czyli bułkę z charakterystycznym „nacięciem”.

W latach durnych i chmurnych, sznyt był formą samookaleczenia, demonstracją charakternej natury. Wyróżnikiem w czasach dość mrocznej popkultury, wywodzącej się w prostej linii z kręgów kryminalnych.
Czy można łączyć te dwie okoliczności?

Kolejnym przykładem jest popularnie niegdyś, głównie pośród palaczy papierosów, słowo szlugpapieros, skręt. Do obiegowego języka warszawskiej ulicy weszło zapewne z języka starozakonnych. Jednak jidysz miało to do siebie, że 70-75% stanowił w nim język niemiecki. Zapewne przeinaczono tu słowo Schluck – łyk. W sumie … Paląc, łykało dym.
Ze szkolnych czasów zapamiętam zwroty, dość popularne pośród młodocianych palaczy:

Za pięć druga, kopsnij szluga

Papierosy nie włosy, na jajach nie rosną

Na zakończenie proponuję lufcik.
Niemieckie luft, znaczy tyle co powietrze. Warszawski lufcik oznaczał małe okienko, kiedyś tak powszechnie stosowane w pomieszczeniach kuchennych jako wywietrznik.
Pośród warszawiaków stosowany również jako określenie czegoś mało wartościowego, słabej jakości, ulotnego – czyli do luftu.
Z czasem wyparte przez powiedzenie do bani, czyli nic nie warte.