Elementy używane głównie w rozmowach przyjezdnych handlarzy na warszawskich targowiskach.
Przywędrowały wraz z napływową ludnością, wywodzącą się z terenów Mazowsza.
Jak to brzmiało w języku codziennym? Dość dziwacznie, zupełnie inaczej niż rodzimy język warszawskiej ulicy. Z czasem naleciałości zdefiniowano, zostały dość osobliwie nazwane jako siakanie lub wsiurzenie.
To drugie określenie, w sposób zdecydowany informuje o pochodzeniu zjawiska. Przywędrowało wraz ze sprzedawcami płodów rolnych, wytrwałymi poszukiwaczami lepszego jutra, osobami uciekającymi od niełatwego życia na mazowieckiej wsi.
Siakanie – czyli wywodząca się z dialektów mazowieckich wymowa głoski „sz” jak „ś”, „cz” jak „ć”:
Warsiawa – Warszawa,
Cierniaków – Czerniaków,
Siuwaks – Szuwaks
Brzmiało to dość osobliwie. Językowy element identyfikacji, trafnego przypisania pochodzenia rozmówcy.
Z upływem czasu, w miarę dynamicznego napływu ludności wiejskiej do miasta, specyficzne brzmienie (chciał, nie chciał) wmieszało się w język warszawskiej ulicy.
Wsiurzyć – słowo powstałe w wyniku pełnej dezaprobaty dla „upiększania” swojskiego brzmienia. Pokoleniowi mieszkańcy Syreniego Grodu dbali o ciągłość lokalnych obyczajów, jakże barwnego miejskiego folkloru. Tu liczył się wyjątkowy charakter, niepowtarzalne słownictwo, zwroty, akcentowanie, szczególna intonacja, typowa dla miasta (choć zróżnicowana) charakterność i swoista aligancja. W tym wszystkim wyrośli, żyli i umierali, to był ich świat.
Trudno więc przypuszczać, by bez mrugnięcia okiem mogli tolerować podobne”nowinki”.
Najłagodniejszym wymiarem braku akceptacji, było to właśnie określenie – wsiur jako osoba, wsiurzyć w sposobie mówienia.
Jednym z ostatnich, wytrwałych przeciwników tego typu języka, był niezapomniany piewca klimatów starej warszawy – Stanisław Wielanek, dla swojaków Stasiek Wielanek. Nie tolerował wiejskich naleciałości, nie zgadzał się na zrównanie mieszkańców ukochanego miasta z wiejskim folklorem.
Pośród wielu przykładów słownictwa przyjezdnych, lub flancowanych, są zapomniane dziś zwroty:
- weźta, zróbta, idźta, jedzta, mówta, róbta
To niestety weszło do powszechnego obiegu, lecz nie wszyscy je akceptowali i używali.
Lokalna gwara posiadała wiele odstępstw od języka powszechnie uważanego za literacki. Jednak w tamtych zamierzchłych czasach, pośród ferajny literatów było jak na lekarstwo.
Używało się języka uproszczonego, szybszego w bezpośrednim przekazie. Mało gramatycznego, ale kto wówczas zawracał sobie głowę takimi detalami.
W pierwszej osobie liczby mnogiej obcinało się końcówkę „-y”.
I co z tego wyrosło?
- idziem, jadziem, pójdziem, weźmiem, zrobim, wypijem, zarobim
Jako humorystyczny przykład, w tłumaczeniu podobnych osobliwości, zapisał się dialog ucznia z nauczycielem:
– Heniu, nie mówi się poszłem, tylko poszedłem
– Niby tak panie psorze, ale poszłem będzie szybciej jak poszedłem. A ojciec zawsze mówi, że czas to pieniądz.
Na zakończenie kolejny, istotny element gwary mazowieckiej – zmiękczanie końcówek
Kilka przykładów:
- rękie, nogie, troszkie, miskie, chwileczkie, pożyczkie, żoneczkie, drakie
W jednej z przedwojennych książek, udająca arystokratkę kobieta zwraca się do ekspedienta w sklepie:
– Panie subiekt, proszę zamówić mnie dorożkie. Chyba nogie zwichnęłam, troszkie mnie boli i konieczność mieć podwózkie.
Gwarą nie mówiły salony. Nie rozbrzmiewała w przedwojennym Śródmieściu, na Mokotowie czy Żoliborzu. Słychać ją było po prawej stronie Warszawy, podobnie było na Woli i Ochocie.
Warto też pamiętać, że gwara nie była językiem pisanym.
Pierwszym, który uwiecznił gwarę w felietonach i na kartach licznych książek, był nieodżałowany Stefan Wiechecki Wiech.