Ostatnie chwile największego przed wojną targowiska w Warszawie. Za sprawą powojennej władzy, barwna legenda Kercelaka miała odpłynąć w ciemne czeluście historii.
Sławne targowisko przestało istnieć
Plac Kercelego był przeszło pół wieku najsłynniejszym targowiskiem Warszawy.
Drobna galanteria, meble, wybór obuwia, kanarki, psy i gołębie, wszystko co tylko człek zapragnął można było znaleźć na Kercelaku, wszystkiego zobowiązywali się dostarczyć usłużni i „solidni” kupcy.
Dziś Kercelak przechodzi już do historii. Zarząd Miejski zdecydował zlikwidować to targowisko.
Na placu pustka
Gdy w kilka dni po zarządzeniu znalazłem się na placu – świecił pustką. Po środku walały się papiery, połamane deski.
– Ot, wszystko co zostało z Kercelaka – rzucił w moją stronę starszy jegomość o lekko fioletowej twarzy.
– Pan szanowny chciał może kupić ładnego gołąbka, co ?
– Nie. Przyjechałem popatrzeć.
– Smutny widok. Żałobna uroczystość. A nie powinni tak robić. Przecież to zabytek, tak jak każde inne rozłupane ściany.
Prawda, Kercelak ostatnio trochę przymierał, ale wraz z odbudową Woli ruch by się tu zaczął, jak za dawnych dobrych czasów.
– Kiedy tu zaczęli handlować ? Mój ojciec już tu gołębie kupował, murarzem był. Ja jestem Cygan z Ogrodowej – przedstawił się starszy pan, dotykając palcami daszka narciarki.
Mnie tutejsze kupcy wszystkie znali. Trochę faktorzyłem, pan rozumie, człek musiał z czegoś żyć. A teraz … Eee, czy pan znajdziesz takich ludzi jak Tata Tasiemka, Cwajnos albo Długi … Pamiętam jak raz chcieli jakiemuś facetowi wydzierżawić plac. Dał gość zadatek, ale potem skrewił i poszedł do komisariatu. Chryja się zrobiła. A zrobili przecież to tylko dla żartu.
Tętniło życie
– Był tu ruch, kipiało życie. Ludzie przyjeżdżali z różnych stron : z Wołomina, Karczewia i Grójca. Dobre to byli klienci, tylko trochę frajerkoszczaki. Wysiadał taki jeden z drugim z tramwaju, my wystawali przy Chłodnej koło rogatek, podchodził i pytał : gdzie tu jest plac Św. Kercelego. Nie ubawiłeś się pan takim dzwońcem, którego za rączkę trzeba było poprowadzić po targowisku.
Jak było dawniej
Bazar, który początkowo służył jako punkt zborny dla miłośników gołębi, powoli w miarę jak się rozrastało miasto przekształcił się w targowisko tandety. Tu również „spławiali” swój łup warszawscy meliniarze. Przez przeszło pięćdziesiąt lat Kercelak był utrapieniem dla policji. Każda sobota, kiedy to najwięcej zjeżdżało się kupujących, kończyła się najczęściej bójką. Ktoś kogoś trącił, na odcisk nadepnął. W zamieszaniu ginęły portfele, torebki, teczki i paczki.
Dużo krwi napsuł sobie sam Kerceli, dawny badylarz, właściciel placu. Nim spostrzegł się gmina m. Warszawy włączyła plac do miasta, położyła na targowisku bruk, no i postawiła swoich kontrolerów do inkasowania opłat za dzierżawę. Proces, który trwał długie lata, nie przynosił żadnego rozwiązania. Przyszła wojna, wszystko ucichło. Jedynie Kercelak nie przycichł. Dla „kupców” nastała nowa era. Na Kercelaku tonęły całe transporty skór, futer, butów, żywności, przeznaczonych dla wschodniego, niemieckiego frontu. Tu koncentrował się nielegalny handel bronią.
Ostatni Mohikanin
Dwa razy w czasie okupacji bazar został doszczętnie zniszczony. Raz przez rozwścieczonych szwabów, drugi raz spłonął od bomby. Z niesłabnącą siłą w kilka tygodni Kercelak wracał do dawnego wyglądu. Nie mógł się jednak podnieść już po oswobodzeniu Warszawy.
– Ludzi nie było – opowiada Jan Stalpiński zwany Ptasznikiem, dawny kolarz, mistrz Warszawy.
– Połowa wyginęła, inni rozbiegli się po Ziemiach Zachodnich, w poszukiwaniu szczęścia i dachu nad głową. Ze starych zostało nas tu tylko kilkunastu. Tu nie każdy mógł handlować. Raz trzeba było być słodkim dla klienta, a czasem nie obeszło się bez „wycisku”. Handlowałem rowerami. Przychodzi facet z reklamacją :
– Widelce mi się gną u ramy, oddawaj forsę …
Łachudra jeden z drugim myślał, że rowerem całą familię będzie mógł wozić na Bielany. Miękkiego to szybko by tu wykołowali …
Pełna gołębi budka Ptasznika stoi samotna na skraju placu. Inni już się powynosili. On tkwi jeszcze, aby choć kilka dni dłużej.
– Handel – mówi z przekąsem – kto dziś kupuje gołębie ? Smarkacze, którzy „krymka” nie umieją odróżnić od „weszwanca”, a zwykłego szaraka biorą za pocztowca. Szkoda im nawet sprzedawać.
Cichy świst przecina powietrze. Na daszku budki robi się rumor po chwili na ziemię spływają gołębie jasne, szare, nakrapiane. Lekko siadają na bruku. Zanurzając co chwila rękę do głębokiej kieszeni, sypie im ziarno ostatni Ptasznik Kercelaka.
Życie Warszawy, grudzień 1946 roku.