Przedświąteczna draka rodem z Kiercelaka – felieton Stefana Wiecheckiego Wiecha.
Było krucho z funduszami, fakt. Wszechświatowy kryzys, bezrobocie, wiadoma sprawa. Człowiek dwoił się i troił by zagwarantować rodzinie, a dzieciakom w szczególności, chwilę świątecznej radości i bezcennego uśmiechu. Wyczekiwanym przez najmłodszych symbolem świąt była choinka, czy choćby kilka gałązek w skromnej dekoracji. To była ta wyjątkowa magia świąt i czar, którego nie mogło zabraknąć przy Wigilijnym stole.
Przedświąteczny handel rządził się swoimi prawami. Kercelak pękał w szwach od pachnących zielonością drzewek, mieniących się w słońcu ozdób, wyjątkowych i aromatycznych frykasów, oraz niezliczonych dodatków do tradycyjnych potraw.
A dzieciaki?
Większość mogła tylko popatrzeć i pomarzyć. Może w nieodległej przyszłości nadejdą lepsze chwile, gdy dom i rodzinę stać będzie na spełnienie skrytych westchnień maluczkich.
O tym opowiada w poniższym felietonie nasz Wolski Rodak, Stefan Wiechecki Wiech. Serdecznie zapraszam na świąteczny Kercelak z lat trzydziestych.
(…) Mularz przyzwyczajony za to i za tamto w zimie się łapać. Na Boże Narodzenie choinkamy się handluje, na Wielkanoc znowuż baranki odchodzą i jakoś musi być. Chociaż o wiele o mnie sie rozchodzi, to do handlu sie nie kwalifikuje, za miętkie serce posiadam. Na przykład pare lat temu nazad z koleżką niejakim Żebroszczakiem postawiliśmy na Kiercelaku wagon choinek. Zbytu nie było, bo do cholery i troche tego towaru do Warszawy ludzie nasprowadzali, toteż cięte byliśmy z Żebroszczakiem niemożebnie. Kupujących nie widać, ale za to dzieciaków cała kupa przy nasz stoi. Obciuchane to, nagie i bose, ale aż jem sie oczy do krzaków święcą.
– Tu bym anioła – mówi jeden pętaczek do drugiego – powiesił, a tu znowuż Alechrysta na osiołku.
– Ale nie będzie u nas w tem roku choinki, bo tatuś nie robi już pół roku – nadmienia drugi.
No, to miałem ich słuchać i Greka udawać ?
– Mata, chłopaki – mówie – choinkie i zmiatajta do domu.
Złapałem spory krzak i wręczam go dzieciakom. A koleżka Żebrowszczak do mnie z pyskiem, że bebechy do tego handlu dołożemy, a jeszcze najładniejszy starodrzewek za darmo rozdaje, i dawaj mnie sobaczyć.
No to ma sie rozumieć, wyszłem z nerw, wziełem dzieciaków za ręce i ide z niemy naprzeciwko do straganu, srebra i złota, bombków, zimnego ognia i łańcucha pare paczek jem kupiłem, no bo faktycznie, co warta choinka bez przyboru. Myślałem, że dzieciaki z podartych kamaszy z radości powyskakują. No bo jak może być, żebym ja, panie szanowny, pod choinką siedział, faszerowanego szczupaka opychał, smażonem karaskiem zagryzał i ości bacznie dawał, żeby sie nie udusić, a bez ściane małoletni pętaczyna z głodu i chłodu sie trząsł bez kawałka strucli i nawet na choinkie nie mogł popatrzyć ?
Totyż zadowolniony wróciłem sie do interesu, a Żebroszczak znowuż dawaj mnie podgrymaszać, że bez takiego wspólnika z torbamy pójdzie i temu podobnież.
Jakem to usłyszał, krew mnie z miejsca zalała.
– Ach że ty, lebiego niewidymko, to ty bezrobotnemu dzieciakowi kawałka krzaka żałujesz ? – I jak złapie za podstawkie niedużego świerka, jak zaczne go niem miłować, ledwo nasz sąsiady rozbronili, ale Żebroszczak całe święta z porysowaną mordą chodził.
Od tej pory sie odmienił i zawsze pierwszy z ofiarą na gwiazdkie dla bezrobotnych pętaczków leci (…)