O „dorosłym” języku warszawskich starozakonnych można pisać dużo. To dobry temat do prac licencjackich, magisterskich czy doktorskich. Póki co cierpliwie czeka na wsparcie językoznawców, może kiedyś zaistnieje.
Na dziś przygotowałem tekst powszechnie znany z licznych warszawskich podwórek, placyków zabaw, ogródków Jordanowskich, oraz wszelkich zakamarków pełnych gwaru dziecięcych zabaw.
Popularna wyliczanka, prosta i łatwo wpadająca w ucho:
Ene due rike fake
torba borba ósme smake
eus deus kosmateus
i morele baks.
Myślę, że wielu z Was pamięta te słowa. Magiczną formułkę do tworzenia i rozkręcania wspólnej zabawy.
Do obiegowego języka weszła z przekazu najmłodszych mieszkańców Warszawy – Mośka, Joska, Samuela, Racheli, Sary lub Gołdy.
Ponieważ dla dzieci wyborna zabawa była rzeczą najważniejszą, często gęsto bawiły się wspólnie pociechy katolików, protestantów, prawosławnych i mojżeszowych. Pełna demokracja, brak wyznaniowych podziałów w dążeniu do wspólnego celu, a takim był ubaw po pachy.
Dzieciaki nieobeznane z językiem jidysz, mogły liczyć na fachową pomoc swoich żydowskich rówieśników. Tekst zapamiętywały dość szybko, nie zastanawiając się nad znaczeniem słów. Wyliczanka była swoistą przygrywką do tego, co dla dziecka najcenniejsze – ogromnej radości z zabawy.
Najlepszym podsumowaniem niech będzie cytat zapisany na jednym warszawskich podwórek:
– Boruch, czego ty uczysz tego dziecka? On nie zna język! Po co to, na co to?
– Mame, on nie zna, ale już mówi!
Bo to był uniwersalny język wszystkich dzieci, wesoły i łatwy w zapamiętaniu.
Na koniec jeszcze jedna, może mniej znana wyliczanka z podwórek przedwojennej Warszawy.
Pełna asymilacja dziecięcej fantazji w języku polskim, umiejętnie połączonej z brzmieniem języka starozakonnych:
Na wysokiej górze
rosło drzewo duże.
A zwało się drzewo to:
Aplipapli blikeblau.
A kto tego nie wypowie,
ten nie będzie grał.