W piosenkach prezentowanych przez licznych grajków, lub wymyślne składy muzyczne, można było napotkać humorem szyte opowieści sytuacyjne z życia miasta. Warszawiacy, jak mało kto inny na świecie, potrafili doskonale bawić się wesołym tekstem, często autoironicznych opowieści.
Sytuacje opisywane w codziennej prasie, baczne obserwacje zdarzeń rozgrywających się na ulicach i targowiskach, dostarczały ogromu różnorodnych tematów.
Co jednak cieszyło się największym uznaniem? Wesoła kompozycja muzyczna i tekst wywołujący szeroki uśmiech na twarzach słuchaczy. Bo z uśmiechem łatwiej się żyło niełatwym dniem codziennym.
Proponuję kilka kupletów, dość trafnie wpisujących się w zjawisko zwane warszawskim humorem. Pierwszy, to dość charakterystyczna przypadłość mieszkańców płci męskiej. Choć jak w każdej dziedzinie, trafiały się odstępstwa od przyjętych wzorców. Fenomenalnie wyczynowe kobiety, bijące na głowę płeć zdecydowanie brzydszą.
Na Okopowej, szczególnem razem
Pan Florian ździebko zatruł się gazem
Przyszła komisja, puka po murach
Ktoś pyta żonę, gdzie jest ta rura?
A ona na to zdziwiona wielce
Gaz był nie w rurze, tylko w butelce
Kolejną strofę można wpisać w kategorię pomyłek małżeńskich. Bardzo popularna, wręcz nieodłączna w relacjach żony z mężem.
Szedł cichy człowiek ulicą Sawy
Wtem dostał po łbie od jakiejś baby
Kiedy przed sądem za to stanęła
Jestem niewinna głośno krzyknęła
Przecież pomyłka to nic zdrożnego
A ja go wzięłam za męża swego
Podobne teksty dokładano do popularnej melodii piosenki „W Saskim Ogrodzie”
Dość prosta, z łatwością wpadająca w ucho i ludzką pamięć. Wielokrotnie modyfikowana, bo jakie czasy, taki tekst:
W Saskiem Ogrodzie, przy wodotrysku
Pan policmajster dostał po pysku.
Dość szczególnym wspomnieniem, jest poemat humorystyczny, z wątkiem kreminalno gastronomicznem.
Paszteciarnie, czyli sklepy w branży przetwórstwa mięsnego. Były praktycznie wszędzie, bo przedwojenna Warszawa pasztetem stała. Podobnie jak sklepy mięsne lub wędliniarnie, cieszyły się niesłabnącym powodzeniem. Jednak w odróżnieniu od uznanych produktów, były zdecydowanie tańsze. A każdy liczył grosz do grosza. Niższe koszty musiały przełożyć się na ogromną popularność pośród nieustannie głodnej klienteli.
Prawidła handlowe rządzą się swoimi zasadami. Wiadoma sprawa, jak jest ruch w interesie, to konkurencji przybywa w trymiga. Ilość paszteciarni nieustannie rosła, a to musiało doprowadzić do przemyślanych zmagań z obniżką kosztów produkcji.
Dla warszawiaków są rzeczy trudne lub bardzo trudne, jednak nie ma rzeczy niewykonalnych.
Na Karolkowej pewna niewiasta
Przygarnia koty z całego miasta
Szare, brązowe, białe i rude
Stare i młode, tłuste i chude
Dobre serduszko ma naturalnie
Ale prócz tego ma paszteciarnie
W kompozycji „Ballada o jednej Wiśniewskiej”, opracowanej w latach trzydziestych przez Jerzego Jurandota, słychać pobrzmiewającą nutę dość powszechnego w stolicy zjawiska. Frywolnej znajomości arystokraty z przedstawicielką „dołów społecznych”.
Kompozycja opracowana muzycznie na balladę podwórkową. Opowiadająca o tym, jak pewien hrabia nałogowo zdradzał swe małżonkie hrabinie, z mieszkającą nieopodal niejaką Wiśniewską.
To musiało się skończyć krwawymi porachunkami. Życie znało podobne przypadki, nic nowego.
Tekst autorski przybrałem brzmieniem gwary warszawskiej.
Niech ten szczególny język zapisze się w pamięci czytelników.
Żyli w pałacu hrabia z hrabiniom,
on zwał się Rodryk ona Francieska,
a w drugiem domu za ich melinom,
mieszkała sobie jedna Wiśnieska.
Niewinne serce miała hrabinia
i takąż dusze pieską niebieską,
a on był gałgan i straszna śwynia
i pytygrylił się z tom Wiśnieskom.
Biedna hrabinia łzamy płakała
z ciągłej żałości wyschła na deskie
i na kolanach męża błagała
„łotczep się draniu od tej Wiśnieskiej”
Próżno chodziła z hrabiom na udry,
na próżno kleła swom dole pieską,
łon ciągle ganiał do tej łachudry
i szeptał czule „o ty Wiśniesko”.
Aż raz hrabinia miecz zdjęła z ściany,
zmierzyła hrabie łokiem króleskiem,
siedź tu – powiada – ty w herb drapany,
dzisiaj nie pójdziesz do tej Wiśnieskiej.
On zaś bendący pod ankoholem,
czyly jak mówiom zalany w pestkie,
wyrżnął hrabinie łbem w antresole
i dawaj gazu do tej Wiśnieskiej.
Biedna hrabinia padła na dywan,
cała zalała sie krwiom niebieskom,
a gdy już czuła, że dogorywa
rzekła „poczekaj o ty Wiśniesko.
Potem się odbył pogrzeb wspaniały,
hrabia nad grobem uronił łeskie,
strasznie się martwił przez dzionek cały
a na noc poszedł do tej Wiśnieskiej.
Wtedy hrabinia z mogiłki wstała,
wyrwała z trumny sękatom deskie,
Poszła za hrabiom, na śmierć go sprała
i rozwalyła łeb tej Wiśnieskiej.
Chociaż lebiegi grzeszyły tyle
i na nich w końcu też przyszła kreska,
Dziś sobie leżom w jednej mogile,
hrabinia, hrabia i ta Wiśnieska.
Na koniec powojenny humor, a może bardziej uśmiechnięta nostalgia. Piosenka przepleciona nutką wspomnień o Warszawie, mieście jakie bezpowrotnie odeszło.
Zbrodniczo zniszczona, wokół tylko gruzy i ruiny, mieszkańców jak na lekarstwo. Jednak pozostały dawne nawyki, oraz tęsknota za tym, co kiedyś było solą warszawskich ulic. To na trwałe pozostało w sercach.
W zrujnowanym lokalu na Woli
na harmonii poleczkę ktoś rżnie
Już litrówka znów stoi na stole
a pod stołem już puste są dwie
Trzech kolegów popija powoli
a harmonia bez przerwy im gra
To spotkanie dziś będą oblewać do dnia
Piekutoszczak Feluś i ja
Jak pić to pić do dnia
A harmonia bez przerwy niech gra
Jak pić to pić do dnia
A harmonia bez przerwy niech gra
Warto dodać, że słowa do utworu „Piekutoszczak Feluś i ja”, napisał Stefan Wiechecki.
W tekście kolejnej piosenki, śpiewanej przez Igę Cembrzyńską, pozostało barwne wspomnienie o odchodzącej Warszawie. Jej tak niepowtarzalnym, bliskim sercu klimacie, oraz dawnych, charakternych mieszkańcach. Autorem słów jest Stanisław Werner, muzykę skomponował Jerzy Abratowski.