Strona główna KULTURA Ze słownika Warszawskiego Rodaka – Ożenić katolika z angielką.

Ze słownika Warszawskiego Rodaka – Ożenić katolika z angielką.

Jak pić, to pić do dnia. Fot. NAC
Jak pić, to pić do dnia. Fot. NAC

Najpopularniejszą w Warszawie rybką, był bez wątpienia śledzik.
Czy to na intencje świąteczne, czy z okazji męskich rozmów aż do rana, śledzik po warszawsku bezapelacyjnie wiódł prym.

Katolik – tak śledzia nazwali kiedyś nasi starozakonni współmieszkańcy Warszawy. Najlepsi w mieście handlarze dobrem wszelakiem, takiem siakiem i owakiem.
Głównym odbiorcą była ferajna w katolickie wiare wpisana, przełożenie więc dość oczywiste.

Jak był post, czy zakrapiana okoliczność, to śledzik być musiał, obowiązkowo.
A pod śledzika … No właśnie.

Od zamierzchłej starożytności, podstawową miarą prawdziwie męskiego spożycia było 100 gram wódzi czystej. Zamawiało się sete, seteczkie lub setuchne. Jednak wrażliwsi na aliganckie wymowe, używali słowa angielka.
Takim oto sposobem powstało fenomenalne, prawdziwie warszawskie, gastronomiczne zawołanie:
                                   Ożenić katolika z angielką

Pośród wielu nazw stosowanych w określaniu napojów zasadniczo wyskokowych, wyszczególnię zaledwie kilka najpopularniejszych.
Czasem mawiano dość oschle i mało przyjaźnie – wóda lub nafta.
Co mogło być zasadniczo zrozumiałe, gdy płynęło z ust pięknych pań, mierzących się z letką niedyspozycją osobistego małżonka, lub życiowego partnera.
Jednak zdrobnienie wódzia, miało już zabarwienie wyraźnie pieszczotliwe. Dające wyraz głębokiej więzi w relacjach pijącego ze spożywanym alkoholem.

W powszechnym obiegu było jeszcze słowo monopolka. Na trwałe uwiecznione w tytule skocznego tańca – Polka Monopolka.

Litrowa butelka wódki czystej, lata 1920 1939 Fot. NAC
Litrowa butelka wódki czystej, lata 1920 1939 Fot. NAC

Oto kilka okolicznościowych określeń, bliskich sercu konesera alkoholowych doznań:

dykta, gocha, akwawita, balsam, gaz, tata z mamą (czyli spirytus z uznaniową ilością wody), gołda, czyściocha, ćmaga

Bogactwo tradycji spowodowało, że powstawały ciekawe opisy delikwenta będącego po tak zwanym spożyciu:

zabalsamowany w trupa
zagazowany w dym
zaprawiony w trzy dupy (musiały być trzy, poniżej to plama na honorze  zaprawionego)
naperfumowany na fest
– zalany w pestkie
zaprawiony w deseczkie
zlakierowany w pechę
naflitowany jak pluskwa („Flit” to nazwa środka owadobójczego)
rymsnięty na cacy
zrobiony na perłowo
ululany jak niewinne niemowle

Razem wyszlim, razem wrócim ... Fot. NAC
Razem wyszlim, razem wrócim … Fot. NAC

Jeśli ktoś chciał zabłysnąć staropolszczyzną, na wódkę mawiał okowita lub gorzałka. Jednak były to słowa mało popularne, nie budzące zrozumienia pośród entuzjastów tradycyjnych produktów Monopolu Spirytusowego na Ząbkowskiej.

Wymienione wcześniej nazwy, odnosiły się do wyrobu posiadającego ugruntowaną markę, i od pokoleń akceptowany smak. Produktu budzącego niezmiennie wysokie uznanie, oraz pełną akceptację wytrawnych znawców przedmiotu.

Byli jednak amatorzy pijący bylejakość. Czyli to wszystko, co zawierało C2H5OH i dało się łyknąć.

A co, gdy produkt nie dogodził odbiorcy?

Z reguły więcej go nie konsumowano, bo w przeciwieństwie do klasycznej wódzi mógł … fatalnie zaszkodzić.

Litrowa butelka przedwojennego denaturatu. Fot. Domena Publiczna
Litrowa butelka przedwojennego denaturatu. Fot. Domena Publiczna

Permanentny brak funduszy! To była podstawowa przyczyna odejścia od tradycyjnych kanonów spożywania.
Produktami zastępczymi bywały:

  • denaturat, powszechnie znany jako jagodzianka na kościach lub dynks
  • bejca spirytusowa lub politura stolarska

W latach powojennych znano tanie zamienniki typu:

  • Woda Brzozowa
  • Woda kolońska po goleniu „Przemysławka”

Znalazłem nawet dość ciekawy opis nuty kompozycyjnej Przemysławki:

Przemysławka to kultowy kosmetyk produkowany w Polsce, w niezmiennej recepturze od 1919 roku. Charakteryzuje ją świeży, lekki zapach owoców cytrusowych z delikatnymi ziołowymi nutami utrwalonymi akordem balsamicznym.

Brzmi nieźle, jednak nie każdemu smakował taki gatunkowy kieliszek chleba
Podobne zamienniki uznawano za oznakę alkoholowego upadku.

Nawet powszechnie uznany poeta Julian Tuwim, w „Polskim słowniku pijackim”, propagował szczytne i patriotyczne hasło:

            – Niech gorzałka berbelucha zniknie, jakby w smole mucha

Bywało, że podobnie określano kiepskiej jakości samogon. Wyrób słabej marki, mętny i z podłym wskaźnikiem procentowym.
Gdy fest oblatany konsument chciał obrazić mało profesjonalnego uczestnika libacji, mawiał doń w tonie zasadniczo lekceważącym:

    – Goń sie frajerze berbeluchą karmiony

Samogon i denaturat - plakat informacyjny Fot. blog.czajkus.com
Samogon i denaturat – plakat informacyjny Fot. blog.czajkus.com

A teraz proszę Szanownych, sprawa najważniejsza, bo honorowa!

Przed wypiciem należało pozdrowić współbiesiadników, wznosząc wymyślny i serdeczny toast!

Warszawska pomysłowość to ścisła ekstraklasa, mucha nie siada.
Kilka przykładów zaproszenia do ceremoniału:

– chlaśniem bo zaśniem
– trącim kogutka w ogonek
– robota to głupota, picie to jest życie
– ciach babkie w piach
– zdrowie żon i kochanek, oby się nigdy nie spotkały
– no to chlup w ten głupi dziób
– na pohybel frajerom i kapusiom
– zalejem robaka, niech zdycha pokraka
– kto nie pije krótko żyje
– rybka lubi pływać (pod śledzika-katolika)
– pierdykniem bo odwykniem
– tylko głupie nie piją przy zupie (pod flaczki z pulpetamy)
– chluśniem bo uśniem
– człowiek nie wielbłąd, pić musi
– za piękne konie i szybkie kobiety
– za tych co na morzu
– Polak nie kaktus, pić musi
– tyrtum pyrtum w górę serca
– siup tate na mame
– no to siulim

Ostatnie zawołanie zaczerpnięto z języka starozakonnych współmieszkańców Warszawy. Jego brzmienie zostało dość bezpardonowo przeflancowane, bowiem w oryginale brzmiało  Chaim Szulim, będąc swoistym żydowskim pozdrowieniem.

Wymieniać można długo, nieustannie i wciąż. Bogactwo warszawskiej fantazji nie znało granic.
Na koniec naszego spaceru pośród słów i określeń monopolowych, ponownie zacytuję mistrza poezji ogólnie zastosowanej – Juliana Tuwima:

Różnica między wielbłądem a człowiekiem!
Wielbłąd może pracować nie pijąc przez cały tydzień, człowiek może przez tydzień pić … nie pracując.

Zbieramy jak trzeba, na kieliszek chleba ... Fot. Domena Publiczna
Zbieramy jak trzeba, na kieliszek chleba … Fot. Domena Publiczna