Gibane kawalery, łobuzy, sztajery,
to wszystko z Wolskich stron,
śpiewało Helce w taki ton …
To fragment tekstu popularnej piosenki, znanej pod wesołym tytułem – Rum Helka.
Dawne piosenki mają to do siebie, że zapamiętujemy ich słowa niejako z automatu. Takie są, koniec kropka, szlus. Jednak w tyle głowy mruczało natarczywie pytanie! Co skrywają określenia gibane kawalery i sztajery.
Logika podpowiadała, znajomość zasad słowotwórstwa w gwarze warszawskiej dawała pewne wsparcie. Jednak potrzebowałem konkretów, twardych dowodów.
W zapisywanych przez ostatnie lata wspomnieniach warszawiaków, nie znalazłem absolutnie nic. Może określenia miały zasięg lokalny, dzielnicowy? Tak faktycznie mogło być. Każda Parafia (dzielnica) posiadała swoje językowe specjały.
Długo szukałem, ale … Jak kamień w wodę, ciemna mogiła!
I cud się stał pewnego razu!
Kilka lat temu usłyszałem wreszcie to, co spowodowało przyspieszone bicie serca, oraz szeroki uśmiech na twarzy. Pan Stanisław, Jegomość słusznej daty, zasłużony weteran w szlifowaniu Wolskich bruków, gdy zadałem mu pytanie uśmiechnął się serdecznie, po czym zwilżył usta bombką piwa i rozpoczął sentymentalną opowieść:
Jak ferajna wybierała się na dechy, czyli sobotnie potańcówkie, ustawiało się plan działania. Zamysł praktycznie niezmienny, zawsze trafił się frajer ze swą damą serca przy boku.
Na dechach królowały wówczas przeróżne tańce, jednak największem wzięciem cieszył się sztajerek, czyli polka w dość żywem wydaniu. Przy bufecie ferajna uważnie filowała na chętnych do pójścia w tan. Rzecz jasna nie stali jak te słupy soli, czy też inne uliczne latarnie, lecz gibali się aligancko z nóżki na nóżkie, z faszonem, wypatrując ciapciaków do skrojenia. Stąd powiedzenie gibane kawalery.
Gdy orkiestra zagrała, a pary zakręciły się w tanecznem pląsie, podchodzili do upatrzonych tańcorów i po kolei odbijali kawalerowi partnerkie. Jeśli był dęty frajer, nie wiedział co w trawie piszczy, mógł tak stać do rana. Jeśli zaś wiedział w czem rzecz, o co detalicznie się rozchodzi, grzecznie zapraszał ferajnę do bufetu, czyli sprawe opierał o blat. Wszak w tańcu siły sporemu nadwyrężeniu podlegały, a kieliszek chleba i cóś na ząb przywracały życiowe równowagie. A sztajery? To tańcory pierwszej wody, czyli wybitne szpece od sztajerka, oblatane fachmany w każdem calu.
Okazało się, że moje przypuszczenia miały sens. To był prosty sposób i proste środki na doskonałą zabawę. Metoda dająca możliwość ubawu po pachy, oraz wychylenia kilku głębszych bez udziału środków własnych.
Idealna recepta na rozrywkowy wieczór w doborowym towarzystwie.
Podsumowując opowieść
Gibane kawalery i Sztajery, to grupa doskonałych tancerzy. Ferajny z dowcipną metodą na dobrze spędzony wieczór.
Jednak do pełni szczęścia, trzeba koniecznie wspomnieć o samym tańcu.
Ale to już mnięta z bóbrem.
Sztajer lub Sztajerek: Ludowy taniec austriacki i bawarski (lendler), szanowny ojczulek króla muzyki – wiedeńskiego walca. Przywędrował ciupasem w nasze piękne strony z okolic Alp Wschodnich, tańczony krokiem na ¾ .
W folklorze miejskim zainstalował się na trwałe jako żywa polka.
Na zakończenie mojej opowieści, proponuję fragment piosenki Sztajerek Warszawski. Muzyka Władysława Kaczyńskiego, słowa Kazimierza Brzeskiego, utwór powstał w 1933 roku:
Oj, nie ma, nie ma, jak te stare tany
Dają słodkie sny
Żyją nam we krwi
Ach, co za frajda, gdy drżą wszystkie ściany
To sztajera tańczą
Się wi!Polityczne hece
Są dla głupszych mas
Strajki albo wiece
Nie obchodzą nasCała nasza sfera
Cel ma jeden dziś
Tańczyć wciąż sztajera
Oj, dziś!